Tuesday, December 20, 2005

Na wyspie Ometepe


Z Massayi chcielismy dojechac do Grenady, ale szybko zmieniamy plany kiedy pojawia sie stop do miejscowosci Rivas, z ktorej szybciutko mozemy dostac sie do przeprawy statkiem na wyspe Ometepe - nasz kolejny cel. Bez wiekszego zalu decydujemy sie olac kolejne miasto (podobno przepiekne) na korzysc spedzenia wiecej czasu na lonie natury. Ometepe to najwieksza wyspa w Ameryce Centralnej. Sklada sie z dwoch czesci, w centrum kazdej znajduje sie imponujacy wulkan. Jeden jest wiekszy o stromych zboczach, nadal aktywny, drugi mniejszy i spiacy za to z jeziorem we wnetrzu krateru. Nad pieknem Ometepe zachwycal sie juz ponoc Juliusz Verne. My widzac ja juz z daleka rowniez sie zachwycamy.
Po godzinnej podrozy statkiem docieramy. Decydujemy sie zamieszkac przy miejscowosci San Jose del Sur na plazy Venecia. Wybor okazuje sie strzalem w dziesiatke. Znajdujemy tam mile schronisko Chico Largo, przy ktorym za dolca od lebka mozemy sie rozbic z namiotem. Po raz pierwszy nie jestesmy jedynymi kampingujacymi. Obok rozbila sie mila para Holendrow.
Idziemy do miasteczka, gdzie pytamy sie ludzi gdzie tu mozna cos zjesc. Wskazuja nam bar u Marvina, ktory tak naprawde jest zwyklym nikaraguanskim domem, calkiem bogatym jak na miejscowe warunki, w ktorym rzeczywiscie podaja nam kolacje (sa bardzo zdziwieni ze zawitali tu jacys turysci). Za olbrzymia porcje fasoli, ryzu, pysznego bialego sera, smazonych platanow i napoju placimy niewiele wiecej niz dolar. Wracamy do naszego schroniska i rozpowszechniamy wsrod podrozujacych te radosna nowine, ze w barze Marvin mozna zjesc dobrze, tanio i do tego w milej atmosferze. Wszyscy z zainteresowaniem kiwaja glowami, po czym zamawiaja kolacje za podwojna cene w barze dla turystow... Tak naprawde to po pobycie na wyspie dochodzimy juz calkiem do wniosku ze wiekszosc tych napotkanych ¨podroznikow¨ zyje w jakims swoim hermetycznym swiatku, przemieszcza sie turystycznymi busami, sypia w schroniskach, jada w schroniskach i rozmawia wlasciwie tylko i wylacznie z innymi podroznikami... Coz za wspanialy sposob poznania kraju...

Coz wieczor w tym turystycznym gronie i tak jest mily, bo poznajemy zabawnego starszego goscia z Meksyku.
Nastepnego dnia udajemy sie zobaczyc lagune, w tym celu przeprawiamy sie przez rzeke, obchodzimy przepiekny porosniety kwiatami cypelek. Wynajmujemy rowery i jedziemy na druga czesc wyspy zobaczyc plaze Santo Domingo. Po drodze pakujemy sie w jakies plantacje bananow, z ktorych z wielkim trudem sie wydostajemy, przez bloto i pryskajace na wszystkie strony zraszacze, zeby dotrzec do przepieknego oczka wodnego do ktorego niezwlocznie wskakujemy.
Podroz w jedna strone jest baaardzo ciezka bo prawie caly czas pod gore. Nasz trud zostaje wynagrodzony, bo w powrotna strone poprostu zjeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeezdzamy.



Autor: Ola

No comments: