Tuesday, December 20, 2005

Massaya - zamiast egzotycznego targu - nikaraguanska Cepelia:)


I znowu stopujemy. Nikaragua najbiedniejszy kraj calego regionu okazuje sie rajem dla autostopowiczow takich jak my. Sa tu duze stacje wielkich koncernow naftowych no i duzo prywatnych pickupow nie pelniacych roli taksowek tak jak w Gwatemali. Wychodzimy z miasta na stacje i po 20 minutach lapiemy stopa prosto do Managui. Siedzimy z tylu, wieje strasznie bo kierowca mknie niesamowicie szybko. Pokonalismyh kolejne 100 km. No i ladujemy znowu na niezlej stacji. Kolejne 20 minut i 2 starszych Amerykanow z mlada i piekna dziewczyna zabieraja nas do Massayi. Po dordze zatrzymuja sie na chwile zeby cos zalatwic i wtedy bardzo zaczynaja sie nami interesowac. Ale w pozytywnym tego slowa znaczeniu. Pytaja co zamierzamy zrobic i daja nam wskazowki co zobaczyc w Kostaryce, gdzie od lat mieszkaja. Docieramy do naszego celu. Masaya miala byc drugim najwazniejszym miejscem na nikaraguanskim szlaku. Podekscytowani wjezdzalismy wiec do tego miasta slynacego z olbrzymiego targu. Mateo i wiele innych osob mowilo nam ze musimy koniecznie go zobaczyc!!!
Coz... Masaya okazala sie jedna wielka pomylka... Znalezlismy niezbyt przyjemny hotel, pokoj przypominal prawdziwa rudere, na squotach w fabryce mozna czasem znalezc lepsze. Miasto... nic specjalnego. Pare ulic, zar lejacy sie z nieba. Zaczepiajaca nas banda pijaczkow. Rzeka wijaca sie na obrzezach miasta, doprowadzajaca nas do szalenstwa, bo ze wzgledu na wysokosc i stromosc brzegu nie dalo sie nawet do niej dojsc, nie wspominajac juz o kapieli.
Bazar... mnostwo straganow z nikaraguanska ¨Cepelia¨. Zamiast zapowiadanego rzemiosla najwyzszych lotow - nijakosc i kicz nastawiona chyba na bogatych turystow, ktorych tutaj jednak ani widu ani slychu... Wlasciwie to oprocz nas i sprzedawcow nie ma tu praktycznie nikogo...
Przechodzimy od niechcenia Masaye. Zagladamy w biedne zaulki pelne slamsowatych domow.
Odwiedzamy supermarket, kupujemy wielka torbe pomaranczy za grosze, rzucamy sie na lozka w naszym syfnym pokoju hotelowym, pozeramy owoce starajac sie zabic pragnienie, bierzemy kolejny zimny prysznic zeby uwolnic sie na chwile z wszechogarniajacego zaru i duchoty. Jest niedziela. W miescie chyba fiesta (slyszymy wybuchy petard), my jednak znuzeni szybko zapadamy w sen.
O jakiejs 3 w nocy budza sie koguty. Dra sie tak glosno, ze chcac nie chca budzimy sie i my...
Masaya. Wielkie rozczarowanie.

No comments: